Jak nie zostałem Wyklętym

22 jul
2018

Kategorie: Opowiastki

Rok 1989. To był dobry rok. Może przynajmniej ciekawy. Dwadzieścia osiem lat temu plus minus kilka dni spotkałem na moim osiedlu kolegę z liceum. Spotkanie było dosyć zaskakujące, bo kolega mieszkał w innej dzielnicy Łodzi. Na Bałuty nie zapuszczał się często, a przynajmniej nigdy go wcześniej nie spotkałem na moim osiedlu. Na pytanie co tu robi uśmiechnął się tajemniczo i powiedział…

Nie, zanim napisze co powiedział muszę przypomnieć co dokładnie 28 lat temu działo się w Polsce. Był koniec maja. Za tydzień miały być pierwsze wybory w których mogłem wziąć udział. W wyborach do sejmu 35% miejsc było wybierane demokratycznie. Resztę mieli zagwarantowaną kandydaci PZPR, PSL (wiem, nazywało się ZSL, ale to ci sami cwani byli rolnicy) i SD (taka partia, którą niedawno przejął pewien miłośnik białych kruków). Do senatu była pełna wolność. Już za kilka dni mieliśmy się przekonać, czy Solidarność wygra, a wcale nie było to wtedy takie pewne.

Szczawiki takie jak ja, mogły pójść do siedziby Gazety Wyborczej na rogu Zielonej i Piotrkowskiej, gdzie był sztab wyborczy Solidarności, by wziąć trochę plakatów z Wałęsą i porozklejać w nocy z partyzanta. Trzeba było posłuchać pani Katarasińskiej czy kogoś równie wiekowego, że nie wolno kleić w miejscach niedozwolonych i inne takie dupochrony. Dawali też klej w proszku. Wiadro i woda to był już problem partyzanta. Oczywiście kleiliśmy wszędzie. W zamian milicja zdrowo pałowała jak ktoś wpadł. Można też było dostać transparenty na 4 czerwca z hasłami o kandydatach. I znaczki w klapę. Na przykład „Zamieszanie w aparacie, Józefiak i Dietl w senacie” – pamiętam bo stałem z tymi durnotami. Ale to tydzień później.

Tego popołudnia mój kolega powiedział

– Idę nasrać na wycieraczkę Pęczaka. Wiesz, że on mieszka niedaleko?

– Wiem, w tamtym wieżowcu, pokazałem na budynki stojące po drugiej stronie ulicy.

Znacie Pęczaka, no może znacie Pęczaka jak pamiętacie początek XXI wieku. To był poseł SLD, który od aferzysty wyłudził mercedesa z firankami. Poszedł siedzieć, ale teraz dyrektoruje jakiemuś hotelowi między Łodzią, a Wrocławiem. Wtedy Pęczak nie był jeszcze posłem. Był kandydatem na posła. Pomysł mojego kolegi z federacji młodzieży walczącej (FMW) był prosty. Zrobić kupę do tytki (w Łodzi tak się mówi na papierową torebkę), położyć na wycieraczce posła, podpalić i zadzwonić do drzwi. (Niedawno taką akcję oglądałem w Orange is new black).

Cóż, mówiąc szczerze nie wyobrażałem sobie, że mógłbym zrobić coś takiego. Po prostu nie wyobrażałem sobie, jak bym mógł zrobić kupę do papierowej torebki. Kręciłem więc, marudziłem. Kolega w końcu powiedział – To chodźmy chociaż zobaczyć. No i poszliśmy.

Przyszły komunistyczny poseł i aferzysta mieszkał w wieżowcu. FMW dostarczyło dokładne informacje na temat miejsca zamieszkania komunistycznego kacyka. Kolega znał numer mieszkania. Nie wiedział które to piętro. Poszliśmy więc po schodach, szukając numeru 89. Na szóstym piętrze zaskoczyły mnie niespotykane wtedy metalowe drzwi z dizajnerskim malowaniem. Od górnej krawędzi futryny aż po podłogę, ławkowcem (taki szeroki pędzel) ktoś czerwoną farbą namalował ogromny numer „86”. Wyglądało super. Bardzo mi się podobało. Na stalowo-granatowym tle gigantyczne “86”. Zupełne przeciwieństwo brzydkich, nudnych drzwi jakie do dziś stoją dzielnie broniąc dobytku gospodarzy przed amatorami cudzego dobra w dziesiątkach tysięcy bloków i wieżowców w Polsce. Skąd taka artystyczna dekadencja zrozumiałem chwilę później. Mieszkanie komunistycznej świni było piętro wyżej. W tym samym miejscu tylko piętro wyżej. Widać nie tylko mój kolega dostał namiar z federacji na sprzedawczyka. Nie tylko my szliśmy nasrać na wycieraczkę. Może niektórzy w nerwach podpalali niespodziankę piętro niżej? Przecież bardzo łatwo pomylić 86 i 89, a 86 jest pierwsze w kolejności. Tak więc nie artystyczna dekadencja, a praktyczna potrzeba informacji skłoniła mieszkańca z pod 86 do uzycia ławkowca i czerwonej farby do oznaczenia swojej własności.

Po latach, kiedy Pęczaka wsadzali do kicia myślałem sobie, że szkoda iż wtedy, u zarania wolnej Polski nie nasrałem pod drzwiami szubrawcy. Nie podpaliłem. Nie uciekałem po cztery schody na krok. Miałbym satysfakcję, że poznałem się na czerwonym pająku jeszcze za komuny. Miałbym piękną wolnościową kartę, może na wagę posłowania? Nieeeeeeeeeeeeeeee!

Powrót na stronę główną