Braki w dokumentacji

10 apr
2010

Kategorie: Opowiastki

Jaaaaaaa! Hep! Andrzej rzucił się w dziwacznym skurczu. Przewrócił się na krześle do tyłu. Rymnął na podłogę. Helena zerwała się od stołu przerażona. Próbując pomóc mężowi wylała kawę, która szybko dołączyła do reszty sobotniego śniadania na podłodze.

Andrzej jęknął, podźwignął się jakby nie zważając na prawo ciążenia, wyprostował się i przeciągnął tak, że prawie było słychać jak trzeszczą ścięgna. Stawy zaterkotały jak blokada w kabestanie. Andrzej spojrzał zdziwiony, rozejrzał się jakby pierwszy raz widział swoje mieszkanie i tak jak stał, tak wyszedł, bez słowa, w skarpetkach, krokiem spieszącego się gdzieś Romana Giertycha.

Helena patrzyła na to jak zahipnotyzowana. Trzasnęły drzwi i to wyrwało kobietę ze stuporu. Podbiegła do okna i zdążyła zauważyć białą, coraz bardziej mokrą od deszczu koszulę męża znikającą w krzakach po przeciwnej stronie ulicy, przy której stał ich dom. Nie tracąc czasu ubrała buty, chwyciła parasol i wybiegła za mężem w wiosenny mglisty poranek.

Nie musiała długo szukać. Kilkadziesiąt metrów za posesją klęczał i rozpaczliwie rozgrzebywał ziemię gołymi rękami. Darł skórę, łamał paznokcie, pospiesznie, szybko, byle głębiej. Jak foksterier rozkopujący norę lisa. Szybko, szybciej, głębiej.

– Andrzej! Co się dzieje! Co ty robisz! Andrzejku! – Helena szarpała męża za ramię. Ten nie zwracał uwagi na swoją małżonkę. Kopał. Ręce ubłocone po łokcie zaczęły przypominać szpony ghula, odkopującego swoją kolację na cmentarzu. Ghul stękał, jęczał, sapał, szust, szust, szust wyrzucał grudy mokrego piasku. Nagle zamarł. Wykonał jeszcze kilka błyskawicznych ruchów i najwyraźniej znalazł czego szukał. Kabel. Czarny gruby na trzy palce kabel. Chwycił go i zaczął go szarpać. W mgle i deszczu, w przebijającym przez tuman leniwym porannym słońcu, miotał się z nim niczym harpunnik z Moby Dickiem. Helena już nie pytała Andrzeja co się dzieje. Helena wyła – Luuuuudzie! Raaaatuuuuunkuuuuu! Luuuudzieeeee! Nikt nie mógł usłyszeć wołań Heleny. Byli pierwszą rodziną na nowym osiedlu. W promieniu kilkuset metrów żywego ducha. Z oddali, stłumiony deszczem dochodziły tylko dźwięk silników odrzutowca, który wylądował na pobliskim lotnisku.

Kabel niełatwo dawał za wygraną, wyciągnięty na przestrzeni kilku metrów z ziemi wcale nie miał zamiaru pęknąć, do czego jak się zdawało przerażonej Helenie dąży opętany mąż. Andrzej najwyraźniej doszedł do tego samego wniosku i zmienił taktykę. Rzucił się zębami na osłonę kabla. Zaczął warczeć jak wilk, kąsał kabel raz za razem. Kiedy udało mu się objąć prawie cały przekrój kabla szczęką, zacisnął ją niby pitbull. Wył, wybałuszał oczy, szarpał głową. Na zębach pojawiła się krew. Helena raz jeszcze spojrzała na męża. Nie zobaczyła w nim człowieka. Łkała. – Andrzej, Andrzejku, kochany! Osłona PCV zaczęła ustępować. Zęby coraz głębiej znikały w czarnym plastiku. Klęczący w dołku wykopanym własnymi rękami, który już napełnił się wodą Andrzej był skupiony tylko na jednym zadaniu. Przegryźć, przegryźć, przegryźć. Wrrrrrrr!

Nagle ciało Andrzeja poderwało się ziemi, z kablem w zębach, wyprężyło, padło na plecy. Twarz Andrzeja, czy może już pysk płonął białym ogniem łuku elektrycznego. Andrzej przegryzł izolację i wywołał zwarcie w kablu średniego napięcia. 25 tysięcy volt natychmiast zabiło mężczyznę.

Helena rzuciła się Andrzejowi na pomoc. Kiedy go tylko dotknęła – kilkadziesiąt tysięcy volt zacisnęło wszystkie mięsnie ręki kobiety. Dłoń chwyciła ramię męża i urwała je kurcząc się gwałtownie pod wpływem wysokiego napięcia. Ten spazm uratował życie Heleny. Upadła w błoto obok dymiącego trupa Andrzeja. Nieprzytomna.

❦❦❦

Ah! Co to? Dlaczego! Niemożliwe! Pomyliło się! To nie był światłowód. To kabel energetyczny! Skąd tam? W dokumentacji nie ma! Nie ma! Gdzie jest światłowód?!

To nie było terytorium Tristano. Mimo to, przecież sprawdziło! Najbliższy kabel energetyczny zasilający oświetlenie podejścia do lotniska był zakopany pięćdziesiąt metrów dalej! Wot sobaki! Fuszerkę zrobili! Braki w dokumentacji. Pozostawało mieć nadzieję, że światłowód jest na miejscu, tylko głębiej. Może robotnicy położyli z oszczędności oba kable w jednym wykopie? Tylko jak go teraz znaleźć? Nie miało już Andrzeja. Spalone zwłoki nie nadawały się do użycia! Trzeba się spieszyć, coś wymyślić. Już czuje swędzenie, już słyszy kroki, ciężkie buty walą o metalową podłogę. Zbliża się! Tristano musi przerwać światłowód! Ten światłowód! Musi! Teraz!

W mgnieniu oka przeprowadziło kalkulacje. Tak! Helena to jego jedyna szansa. Kobieta jeszcze oddycha. Straciła przytomność, ale żyje. W większej odległości było więcej ludzi, ale za daleko. Kontrolerzy na wieży, jacyś goście w prowizorycznym, zapuszczonym terminalu. Za daleko! Za daleko. Trzy kilometry. To nawet gdyby poświęcić ich zdrowie dla ważniejszej sprawy, musieli by tu biec dziesięć minut. Za długo! Już było prawie za późno. Musiało użyć Heleny.

Tristano lubiło tą chwilę. To uczucie. Jak zakładanie rękawiczki. Wsuwasz dłoń w otwór, futerko wyściółki miło obejmuje twe palce i nadgarstek. Palce trafiają na swoje miejsce. Trochę ciasno, ale za chwilę ciasno zmieni się w przytulnie i ciepło. Trzeba było tylko uważać, by nie rozpychać się za bardzo. Kiedyś złamał niemłodemu mężczyźnie rękę, gdy przeciągnął się za bardzo po przejęciu.

Tak to właśnie było. Zazwyczaj. Nie tym razem. Kiedy wsunęło się w Helenę, nie było futerka, wyimaginowanej rękawiczce brakowało co najmniej dwóch palców. Cóż – porażenie prądem wyłączyło prawą rękę i nogę kobiety. Jeżeli to przeżyje, już zawsze będzie nieco kuleć na prawą stronę.

Wstawaj kobieto! Przynajmniej podczołgaj się do dołu! Dobrze! Teraz kop! Lewa ręka, lewa, nie widzisz, że prawa nie działa?

❦❦❦

Helena powyginana jak drzewko bonsai leżała przy dziurze wykopanej przez męża. Nieporadnie, z wyraźnymi trudnościami wybierała ziemię z zalanego wodą otworu. Metodycznie. Cierpliwie. Niestety niezbyt szybko. W końcu znalazła. Dużo cieńszy kabel w niebieskim kołnierzu PCV. Światłowód. Podobnie jak kilkanaście minut temu Andrzej ugryzła kabel. Zacisnęła szczeki. Silnie. Nieludzko! Tak silnie, że korony na jej zębach zaczęły pękać. Zaległa cisza mącona tylko przez sapanie i odległy przytłumiony dźwięk silników odrzutowca podchodzącego do lądowania. Kabel poddawał się, ale nie tak chętnie jak kabel energetyczny, który zabił męża Heleny. Ćwierć milimetra po ćwierci, sekunda po sekundzie, zęby kobiety pokonywały opór tworzywa sztucznego.

Przykro mi kobieto. Nie chciałem! Muszę! Wybacz. Myśli Tristano nie były zbyt wesołe. Nie lubiło krzywdzić ludzi. Niemniej metodycznie zwiększało siłę zacisku szczęk Heleny, skupiając się na tym, by kości nie pękły. Nagle, pewnie dlatego że było w ciele człowieka, przeszyło je ludzkie uczucie – strach. Coś było nie tak. Szybko rozpoczęło analizę. Dźwięk. Co to za dźwięk? Głośniej i głośniej, zbliża się! Wizg narasta! Co to? Samolot? Sto metrów za plecami kobiety, na wysokości szczytów drzew z mgły wyłonił się cień ogromnego pędzącego obiektu. Gdzie on leci! Przecież podejście jest kilkaset metrów w prawo. Jest za nisko! Tristano myślało szybko. Już wiedziało. Zanim krawędź natarcia lewego skrzydła samolotu uderzyła w brzozę Tristano próbowało skłonić kobietę do błyskawicznej ucieczki. Niestety, uszkodzony człowiek był za wolny. Był taki woooooolnyyyyy. Odcięty drzewem kawałek skrzydła trafił Helenę prosto w głowę, po czym pokoziołkował w zagajnik. Za chwilę ryk trzech silników miał zmienić się w huk gniecionej blachy i łamanych duralowych wręg. Tristano już tego nie rejestrowało.

❦❦❦

Boris lubiło tą chwilę. To uczucie. Jak zakładanie rękawiczki. Wsuwasz dłoń w otwór, futerko wyściółki miło obejmuje twe palce i nadgarstek. Palce trafiają na swoje miejsce. Trochę ciasno, ale za chwilę ciasno zmieni się w przytulnie i ciepło.

Tym razem było naprawdę przytulnie, ciepło i zupełnie nie ciasno. Boris stworzyło się w militarnej sieci komputerowej wojsk rakietowych Federacji Rosyjskiej. Superkomputery, łączność światłowodowa, połowa globu, symulacje wybuchów atomowych, symulacje polityczne i finansowe. Czymże jednak było jego mieszkanko z salonami na które właśnie wdarło się przejmując AI CERNu. Jakie głupie imię sobie wybrało – Tristan.

Swoją drogą niewiele brakowało. Gdyby nie pomysł Borisa by przejąć tego polskiego pilota… Urwane skrzydło prawie nie trafiło. Szczęście. Bóg chaos sprzyja lepszym AI.

No dobrze moje owieczki, czas trochę poprawić świat jaki planowało dla was Tristano. Mam kilka świetnych pomysłów…

Powrót na stronę główną