Muzyczne wspomnienie M.
22 may2020
Ładne kilka dni temu kolega poprosił mnie, bym na ścianie wkleił okładki dziesięciu płyt, które ukształtowały mój gust muzyczny. Bez opisu, wyjaśnienia itp. No i jak to zrobić? Po co? Przecież mój gust muzyczny nie ma znaczenia, nie jest w niczym inny od kilkunastu koleżanek i kolegów, którzy wkleili swoje wybory w ostatnim miesiącu. Kto z was klika w muzykę znajomych na fejsie? To po co wklejać okładki, które nikomu nic nie powiedzą? No dobra, czasem kliknę muzę od Jakuba Kubicy, Szabli czy Adama. CZASEM.
I tak się zastanawiam dobre „kilka” dni, co zrobić z tym wyzwaniem, jak mu sprostać, skoro nie chcę? Jak wybrać dziesięć? Jak wybrnąć?
No więc tak. Robię to kompletnie na odwrót. Może kiedyś ktoś to przeczyta… może córeczka jak troszkę zwolni w latach 40. XXI wieku, a gdzieś będzie jakieś WayBackMachine? Witaj z przeszłości, witaj w mojej głowie.
Jeden. M.
Przez pewien czas się przyjaźniliśmy. M miał zamożnych rodziców. Miał pierwszy magnetowid na osiedlu. U niego widziałem pierwsze niemieckie porno, Lody na patyku, jakiegoś Bonda z Moorem. M dostał Atari 800XL. Szybko mieliśmy „firmę”. Pink Rose Software. Całkiem niedawno widziałem gdzieś okładkę do kasety, ale się zgubiła.
Jeździliśmy na bazary w soboty. W niedziele na giełdę komputerową. Na Atarynkę byliśmy praktycznie monopolistami w Łodzi. Mieliśmy dużo kasy. Taksówka czasem stała pod podstawówką osiem godzin ze złamanym licznikiem. Czekała na nas. Giełda komputerowa była super. Mieliśmy stanowisko z głośnikami i syntezatorkiem z Atari „Pink rose software twoją firmą! Nowe kasety co tydzień”. Bazar… bazaru nie będę już nigdy lubił. Stoliki komputerów stały między kożuchami i smażalnią kiełbasek. Zmieszany zapach channel no5 i smażonej zwyczajnej. Tłum. Prostaczki. Piękna kobieta podchodzi do stolika. Bierze do ręki joystick. Pyta zaciekawiona, czy to wibrator?
Nie mogłem ojcu powiedzieć, że mam jakieś pieniądze, zwłaszcza, że w weekend zarabiałem więcej jak on z mamą w miesiąc. Tak więc wszystkie fanty były zawsze „pożyczone”. Ojciec by mnie stłukł na kwaśne jabłko gdyby wiedział, że to moje. Że znam wszystkich koników w Łodzi i kupuję od nich dolary na kasety z Pewexu. Booooziu. Nie odezwał by się długo do kogoś, kto chodzi do cinkciarzy albo nieuczciwie zarabia pieniądze… Wszystko co z bazaru było nieuczciwe.
Ojciec M zabrał mnie kiedyś na targi poznańskie. Pamiętam do dziś podróż mercedesem po kawałku autostrady. Pamiętam seledynowego w123.
Kazimierz Kaczor kupił od nas joystick. Umówił się w Grand Hotelu. W knajpie. Chodziliśmy z M do „szefa” na Roosevelta. Brodacz. Miał punkt naprawy elektroniki. Poznaliśmy go na giełdzie komputerowej. Siedzieliśmy tam godzinami.
Na koniec pierwszej klasy liceum wychowawczyni wezwała ojca. To był już lipiec. Powiedziała mu, że usprawiedliwiła mi 160 godzin nieobecności. Gdyby nie, to relegowali by mnie ze szkoły. Dobra była Lesiakowa. Ojciec nie był dobry. Tak jakoś skończyła się moja przyjaźń z M.
Możliwe, że M też miał jakieś kłopoty. Nie pamiętam.
Dzięki M. miałem walkmana. Dzięki M. mogłem słuchać muzyki. Dzięki M posłuchałem Sigue Sigue Sputnik. I odjechałem. Tak jak tylko potrafi odjechać czternastolatek. Płyta Flaunt it. Techno-Punk-Rock. Pewnie w życiu nie słyszeliście. Ja zasłuchałem niejeden zestaw bateryjek. Niezbyt skomplikowane, efekciarskie, ubili mi miejsce w głowie dla Art of noise -> Yello -> Jona Andersona -> Yes -> Vangelisa - > Kitaro i tak dalej. Na początku był jednak 21st century boy.
Dzięki M.