Muzyczne wspomnienie pięć - M.
01 jun2020
Na osiedlu był znany z nazwiska. Kiedyś zaprosił mnie do siebie do domu. Po naciśnięciu dzwonka do drzwi usłyszałem wysoki kobiecy głos „chwileczkę”. Osz ty w mordę, jak on ma na imię?! Nie wiem, nie pamiętam!!! Drzwi otworzyły się.
- Yyyyyyy. Zastałem syna?
Tak zaczęła się moja wieloletnia przyjaźń. Jedna z najowocniejszych muzycznie.
Kiedyś ojciec M z rejsu przywiózł odtwarzacz CD. Pojechaliśmy do Pewexu i na wyprzedaży M. kupił Rattle&Hum i to coś. Poległem z przypadkowej miłości. Zapuściłem grzywkę, pokochałem marynarki, gdybym mógł, zmieniłbym imię na Bryan.
Bête noire.
Cudowna płyta pełna przebojów dzięki którym można zostać romantykiem, albo rockmanem. Byłem tą muzyką zakochany, ale dla tej litery będzie jednak inny wpis i inne nazwisko. W czasach przed internetem nie można było sobie wygooglać kto to Bryan, co zrobił i jakich ludzi znał. Wiele lat później dopiero dowiedziałem się, że to muzyczna legenda, że trudno znaleźć pierwszoligowego rockmena, który by z nim nie grał. Że miałem wtedy intuicję, by się w nim zakochać, choć może z perspektywy czasu wizerunek troszkę zbyt rozmemłany? I nie wiem, który utwór wybrać, bliższy mi chyba Right stuff z cudowną modelką. Z drugiej strony wideo do Limbo to dzieło sztuki.
M. czasem mi ciebie brakuje.