Muzyczny styropian

09 mar
2021

Kategorie: Opowiastki  | Etykiety: opowieści Z życia

W trzeciej klasie liceum słuchałem zawzięcie Głosu Ameryki. Przed północą, chyba o 22:00 zaczynała się audycja „Bez montażu”. Program „mydło i powidło, zbudowany wokół rozmowy z kimś z Polski. Bohater audycji mógł sobie pogadać o tym jak mu się nie podoba w Polsce, dlaczego słucha Głosu Ameryki, co robi. Ot takie pierdu pierdu przeplatane blokami muzycznymi i informacją.

Bohaterami audycji zostawali ludzie, którzy napisali do redakcji. Pewnego zimowego wieczoru 1988 po audycji wyciągnąłem papeterię i napisałem do redaktora i ja. Memoria fragilis, wiele nie pamiętam z tego co mógł napisać siedemnastolatek z demoludu. Zdecydowanie opisałem jednak moje marzenie, ucieczkę do USA i pracę w Krzemowej Dolinie. List włożyłem w kopertę i o dziwo wysłałem.

Minął rok 1988, przyszła wiosna 1989. Niestety musiałem zaprzestać słuchania Głosu Ameryki. Audycję przesunięto na inną godzinę, a mnie w szkole podpalili ognisko pod tyłkiem z okazji milowymi krokami zbliżającej się matury. O moim pensjonarskim liście zupełnie zapomniałem.

Pięknego majowego dnia po szkole robiłem sobie kanapkę, kiedy zadzwonił telefon. Ojciec nie próbował nawet odebrać, bo telefon w domu okupowałem ja. Wtedy nie było rozliczenia impulsów. Można było gadać cały dzień, a rachunek był taki sam. Wisiałem więc na telefonie, miło gawędząc z dziewczynami GODZINAMI. Podniosłem więc słuchawkę, mając w ustach kęs wielkiej kanapki. W stylu prezydenta Lecha Kaczyńskiego zaanonsowałem się – Ha-mlask-lo? – Haloo? Dzień dobry, tu Wojciech Żórniak, Głos Ameryki, Waszyngton, czy mogę rozmawiać z Radkiem? – Umarłem. – Chciałbym nagrać rozmowę z tobą do wieczornego programu, czy się zgadzasz? Jeżeli tak, to za pół godziny zadzwonię ze studia. – Ta-ta-tak!

Pobiegłem do ojca, pochwalić mu się, że za pół godziny będę gadać dla Głosu Ameryki. Ojciec gotował zupę, odwrócił się do mnie od garów na kuchni, spojrzał z pod okularów i powiedział tylko – pamiętaj, za rok matura.

No i zadzwonił telefon, pogadaliśmy o pierdołach jakie może wydalić z siebie osiemnastolatek od tygodnia czy dwóch. Opowiadałem trochę o przygotowaniach do wyborów (kleiło się plakaty i stało z transparentem „Zamieszanie w aparacie, Józefiak i Dietl w senacie”). Pod koniec padło pytanie – a jak w wyborach będą głosować twoi koledzy? No to szczerze powiedziałem, że wielu ma to w nosie, że nie wiadomo czy pójdą i temu podobne. Tradycyjnie mogłem tez zażyczyć sobie jakiejś piosenki. Poprosiłem o motyw przewodni z filmu Top Gun. Zagrany przez Steviego Stevensa, skomponowany przez Harolda Faltemayera (tak, on tez skomponował muzyke do Gliniarza z Beverly Hils) Top Gun Anthem ma piękną solówkę na gitarze, która do dziś robi mi gęsią skórkę.

Wieczorem z przyjacielem słuchaliśmy audycji. Puścili wszystko z wyjątkiem ostatniego pytania o postawę młodych ludzi. Głos Ameryki wyciął moją mało ciekawą wypowiedź. Demokracja amerykańska okazała się być czymś innym od tego, czego się spodziewałem zza żelaznej kurtyny. Zadzwonili do mnie, by pomóc w obaleniu komuny za kilka tygodni, a ja się nie spisałem.

Na koniec Wojciech Żórniak puścił utwór muzyczny jakiego sobie zażyczyłem. Z głośnika rozległ się dźwięk syntezatora, elektronicznej perkusji, Terri Nunn swym pięknym głosem zaczęła Watching every motion, In my foolish lover’s game…

Redaktor wybrał piękną balladę Take my breath away zespołu Berlin. Wtedy uważałem to za totalną porażkę. Taka fatalna piosenka, taki wstyd. Jak ktoś słuchał, to co o mnie pomyśli!



Powrót na stronę główną