Obory

05 jun
2010

Kategorie: Opowiastki

W Oborach byłem kilka razy. Nie wiecie co to Obory? Pałac z pięknym parkiem pod Warszawą, piętnaście minut bryczką od Wilanowa. W Oborach był dom pracy twórczej związku literatów. W oborach były piękne wnętrza. Mój pracodawca zorganizował w Oborach kilka razy szkolenia fotograficzne.

Było cudne lato. Słońce w zenicie mrużyło oczy wszystkim uczestnikom dyskusji zebranym na ganku pałacu. No, może nie wszystkim. Był tam pan profesor filologii polskiej w kapeluszu Indiany Jonesa. Jemu słoneczko nie wtykało bolesnych promieni do oczu. On pewny siebie siedział w pozycji kwiatu lotosu i opowiadał.

- Jedzenie drodzy państwo to przyswajanie energii wszechświata. Dziewięćdziesiąt procent tej energii przyswaja się przez język i policzki. Dlatego ważne jest przeżuwanie. Trzeba żuć intensywnie (prezentuje parodię Demostenesa). O tak! - po chwili z obrzydzeniem łapie się za brzuch - W żołądku i jelitach to już tylko fermentacja.

- Z krzyżem trzeba uważać. Krzyż to jest antena do innych wymiarów. Zwłaszcza krzyż na wieży kościelnej. Kiedy wchodzimy do kościoła, przez tę antenę na dachu obce byty wysysają naszą energię. Dlatego do kościoła trzeba chodzić na krótko! Nie dłużej jak dziesięć minut.
- Nie można dłużej?
- Nie no, jak ktoś ma rozwinięte umiejętności, to można, ale wtedy trzeba na bardzo długo.

- W tym stawiku pływałem, kiedy przyszedł Jerzy Gruza. Jurek tak na mnie patrzy i patrzy, a trzeba przyznać, że byłem wtedy naładowany. Jak ty to robisz? A ja po stawiku pływam, ale ręce i nogi w górze! O!

Stawik w Oborach

Emila, nasza modelka bała się spać sama w czworakach. Przy kolacji marudziła, że to straszne miejsce, na pewno są duchy i takie tam. Oczywiście nie próbowaliśmy jej przekonać, że jest w błędzie tylko podkręcaliśmy atmosferę. Po kolacji Emila poszła spać. Spała w czworakach w pokoju trzy. Kiedy wracałem do siebie (też spałem w czworakach), podkradłem się na paluszkach do drzwi jej apartamentu i zacząłem je drapać. Po kilku sążnistych drapnięciach przyłożyłem zwiniętą w trąbkę rękę do oldskulowej dziurki od klucza i zamiauczałem jak kot na wiosnę. Po chwili uciekłem.

Następnego dnia Emila na śniadaniu nie pisnęła słowem, że coś ją straszyło. Podprowadzana rozmową zdradziła, że nie spała do północy, nie było więc możliwości by nie usłyszała mojego drapania. Zapytana wprost stwierdziła, że nic takiego nie mogło się wydarzyć. Hmmmm. Wtedy zapytałem jaki jest numer jej pokoju. Trzy! Trzy A.

Wraz z nami w sali obok jedli śniadanie literaci. Pomiędzy kilkoma osobami wyróżniała się bardzo zaawansowana wiekiem, nosząca się na czarno, niewysoka pani. Tak! To jedyny literacki lokator Obór, który mieszkał w czworakach. Niezły obciach. Miauczałem przez dziurkę od klucza do starszej pani. Literatki. Kolega pocieszał mnie, że może miała już wyłączony aparat słuchowy. :-/

Trzy lata temu przeglądając Gazetę wyborczą zamarłem z ciekawością i przerażeniem po rzucie oka na okładkę Magazynu. Na zdjęciu była czarna dama z Obór. Pani Julia Hartwig. Żywa historia polskiej literatury. Tłumacz i przyjaciółka Sartre’a, poetka, eseistka... Pani Julio, bardzo przepraszam!

Chyba w tym samym czasie, kiedy straszyłem panią Hartwig powstało zdjęcie z okładki tej notatki. Przed zachodem słońca przyszła taka burza gradowa, że hej! Łaps za aparat i klik, klik, klik. A potem zrobiliśmy zdjęcie Emili. To poniżej.

Emilka i 40 Olków

ps. Dziś dowiedziałem się, że pałac odzyskali przedwojenni właściciele i wyrzucili z Obór dom pracy twórczej. Nie zamiauczę już do pani Julii, nie posłucham fantasmagorii pana profesora. Szkoda.
ps2. Pani Hartwig też już nie żyje.

Powrót na stronę główną