Szkoła życia
01 jun2017
W 1991 roku dorabiałem w redakcji Gazety Reklamowej, składając ją na programie Cyfroset. To było wyzwanie - pisało się stronę w języku składającym się z kilkudziesięciu znaków kontrolnych. No ale byłem w tym naprawdę dobry. No i któregoś dnia szef wezwał mnie do siebie. Byli tam panowie z wydawnictwa pirackiego, którzy mieli trochę obwolut do kaset na jakieś mydełka fa i opery. No i pokazał mi to pan szef i zapytał, czy potrafię coś takiego zrobić. No więc zgodnie z prawdą powiedziałem, że i owszem, że zrobiłem już wkładkę do kasety.
- O proszę powiedział pan Marek. A może pan pokazać, panie Radosławie?
No i poszedłem na górę i przyniosłem wydruk okładki kasety mojego przyjaciela z zespołu metalowego, którą _po godzinach_ zrobiłem w jednym egzemplarzu by sobie odkserował.
Pan Marek popatrzył z klientami, pocmokali i złożyli zlecenie na przygotowalnię do kilkudziesięciu okładek. Poszli. Mnie poproszono bym został. Oczywiście dostałem zadanie zrobienia tych kilkudziesięciu okładek. Dodatkowo dostałem fakturę na tą jedną cholerną okładkę zrobioną dla kolegi. Fakturę w wysokości takiej jakbym przyszedł z ulicy i sobie zamówił.
19 letni student który nigdy nie wpadł na pomysł żeby okraść szefa w ten sposób dostał nauczkę. Bardzo bolesną.
Po trzech miesiącach odrobiłem straty dwudziestokrotnie, a goście od kaset już nigdy nie przyszli do pana Marka, bo robiłem im kasety ja. Na sprzęcie szefa. Cuda wianki. Pewnie ze 20% wszystkich okładek od Disopolo w Polsce im zrobiłem. Bardzo mi wstyd, potem nie zdarzyło mi się oszukiwać pracodawców, ale tego chuja będę pamiętać do końca życia.