Trawnik

02 mar
2021

Kategorie: Opowiastki

Sławek ma świra na punkcie trawnika. To u niego widziałem pierwszy raz na żywo skomputeryzowany system podlewania trawy. Był przełom wieków, trawnik w Polsce to była po prostu trawa, ale nie u Sławka. Sławek dbał o trawę jak celnik o dużych przemytników, jak Dolce o Gabana, Kaczyński o kota. Podlewał, napowietrzał, przycinał, grabił, dwoił się i troił, by przed posiadłością rósł windsorski dywan.

Sławek miał szmat ziemi, ze dwa hektary pod zabudową. Na tej ziemi stał dom i w pewnym oddaleniu, przedzielona hektarowym zielonym kobiercem, hurtownia chemiczna z której się utrzymywał. Hurtownia z mydełkiem fa i ludwikiem. Kilkanaście dostawczaków zaopatrywało sklepiki w promieniu kilkudziesięciu kilometrów w produkcję turecką i chińską. Wiecie ile kosztuje w Chinach aluminiowy kij do szczotki? Taki za 10-20 zł w sklepie? 10 centów. Tylko co zrobić z kontenerem kijów do szczotek? Sławek wiedział i ze swojego małego biznesu żył całkiem dobrze. Żył by lepiej gdyby nie pracownicy.

Istnieje teoria dotycząca zarządzania, która twierdzi, że zadania odtwórcze lepiej motywuje kij jak marchewka. Nad pracownikiem, który nie musi nic wymyślać, wystarczy stać z bacikiem, wywierając presję psychiczną i fizyczną, by pracował wydajniej. Zadania twórcze lepiej zaś motywuje marchewka. Wizja premii, satysfakcja z osiągnięcia jest lepszym motywatorem dla zadań kreatywnych. Bacik nie sprawdza się w motywowaniu matematyka do wymyślenia nowej teorii gry na giełdzie.

Czy to prawda? Nie mam pojęcia, choć intuicja mi podpowiada, że tak właśnie jest. Wiem jednak, że Sławek miał problem ze swoimi ludźmi. Obroty hurtowni to dobry wyznacznik skuteczności pracy jej zespołu. Wieloletnie doświadczenie wskazywało zaś Sławkowi, że tygodnie w których nie było go na miejscu charakteryzowały się dramatycznymi spadkami obrotu. Kiedy jechał na narty, firma sprzedawała dwa razy mniej. Kiedy był nad morzem, połowa mydełek nudziła się w blaszanej hali, zamiast robić to samo na półkach gminnych sklepików.

Sławomir nie od parady był przedsiębiorcą. Wykoncypował sobie, że przecież nie musi swoim pracownikom spowiadać się z planów, a wakacje nie muszą trwać ustawowe dwa tygodnie. Jeździł więc na wakacje częściej, ale krócej. W dniu w którym jechał w góry, wpadał do firmy i mówił, że musi jechać do urzędu, czy partnera handlowego i będzie o 14. Wyjeżdżał z pod domu, rodzinę zabierał z pobliskiego przystanku, na którym na niego czekali. Dzięki temu zyskiwał jeden dzień normalnej pracy zespołu. Zanim kierowcy i pracownicy magazynu zorientowali się, że to właśnie ten dzień, pracowali sprawnie do popołudnia. Trzeba przyznać, że wredny pomysł :-).

Któregoś razu, Sławek w pośpiechu wyjechał nad morze i niestety zapomniał przestawić jednego dostawczaka z pod domu na plac przed hurtownią. Hurtownia i dom miały osobne podjazdy, od różnych ulic. Kiedy do pracy przyszedł kierowca tego samochodu, okazało się, że brama przed domem jest zamknięta. Klucz od bramy był zostawiony w zabudowaniach oddalonych od nieruchomości Sławka o kilkaset metrów. Trzeba było podjechać do teścia, wziąć klucz, otworzyć bramę, wyjechać, zamknąć bramę, podjechać do teścia, oddać klucz, pojechać do hurtowni po załadunek. Jakieś piętnaście minut. Skomplikowane. Trudne. Stresujące.

Boski trawnik Sławka kończył się przy parkingu hurtowni. Nie było płotu. Co półtora metra na trawie leżał głaz narzutowy. Taki co waży z tonę albo dwie. Wyglądało fajnie, pozostawiało też wrażenie wielkości i przestrzeni. Niestety, głazy okazały się za lekkie. Kierowca uwięzionego na podjeździe pod dom samochodu uznał, że nie będzie szedł po klucz od bramy. Po co? Z kolegami odwaili jeden z głazów oddzielających posesje, spryciarz przejechał skrótem, po czym głaz umieszczono na swoim miejscu. Proste? Pomysłowe? Prawda?

Sławek wrócił z wakacji i ujrzał swój stary/nowy trawnik. Piękna podwójna parabola, jak kręgi w zbożu zdobiła hektar zieloności. Ciemniejsza tam gdzie przejechał dostawczak. Gdyby jeszcze kierowca pojechał wzdłuż płotu, ale nieee, ale nieeee. Ślady po kołach na trawie odrastały innym kolorem jeszcze przez lata. Może do dziś tak jest, choć nie mogę tego potwierdzić, bo ostatni raz byłem u Sławka w 2008 roku. Oczywiście nikt nie chciał się przyznać do współudziału w zabójstwie biomiłości właściciela, choć do odwalenia głazu potrzeba było z pięciu osiłków.

Kiedy ludzie nie są ogarnięci pasją, nie lubią tego co robią, nie mają szacunku do idei i rzeczy innych, są jak woda, zawsze spłyną po linii najmniejszego oporu. Zrobią tak by było im łatwiej, nie zastanawiając się nad dalszymi konsekwencjami.

W dużych firmach wprowadza się standardy, procedury, schematy działań, wzory, stawiając tamy krótkowzroczności. Zamiast jednego managera potrzeba dwóch, by robić zestawienia które potem oglądają po agregacji jeszcze ważniejsi managerowie. Zdarzało mi się spędzić kilka dni w roku wymyślając cele dla osób, którym powinienem dawać zadania. Potem wymyślałem jak ich z tego rozliczyć. Bo tak ktoś wymyślił. Palenie pieniędzmi w kominku? Dziś podczas rozmowy z pewnym prawnikiem i przypomnieniu sobie trawnika Sławka nadeszło oświecenie. Wprowadzenie porcedur czyni człowieka częścią zamienną organizacji. Część zamienna musi być zestandaryzowana, nie kreatywna. Nie ma kreatywności, potrzeba bacika, potrzeba uregulowanych brzegów zbiornika z wodą, bo gdzie nie ma pasji, człowiek w pracy zawsze płynie po linii najmniejszego oporu, zostawiając za sobą na trawniku fantastyczne parabole.

Powrót na stronę główną