Cyfrowa fotografia czarno-biała – zabawny oksymoron, na pierwszy rzut oka. Miałem okazję ostatnio podyskutować o metodach konwersji zdjęć kolorowych z Wackiem Wantuchem. Banalny zdawało by się temat, a okazało się, że gamma możliwości kreacji i wielość alternatyw zamiany koloru w czerń i biel jest bardzo duża.
Powstanie fotografii poprzedził rozwój dwóch nauk - optyki i chemii. Chemia fotograficzna to wiek XIX i XX. Pierwsze spisane ślady związane z używaniem urządzeń do rzutowania obrazu otaczającego świata pochodzą z …IX wieku i dotyczą przyrządu, który nosi magiczną nazwę '''Camera Obscura'''.
Czym jest Camera Obscura? Tłumaczenie łacińskiej nazwy to ciemne pomieszczenie (dziś częściej pudełko). Przez niewielki otwór w jednej ze ścian pomieszczenia wpada do środka światło. Otwór, ze względu na swoje rozmiary jest „separatorem promieni światła”, promienie biegnące z różnych kierunków padają na przeciwległą do otworu ścianę w różnych miejscach, tworząc na owej ścianie odwrócony obraz rzeczywistości.
Pierwsze opisy stosowania camery obscura dotyczą obserwacji astronomicznych. W późniejszym czasie używano camery obscura do rzutowania widoków na płótno malarskie oraz jako atrakcji turystycznej. Do dziś zachowały się w Europie (także w Polsce) budynki, które były ogromnymi kamerami otworkowymi. Hehe, taki dzisiejszy IMAX :-)
Połowa pierwszej dekady XXI wieku. Wybrzeże. Wielki zlot harleyowców. Filmujemy. Rozmawiam z organizatorem o wieczornym koncercie, czy mam go nagrać czy nie, jak to będzie wyglądać. Facet kręci, „nie wie”, „nie za bardzo”, „nie wiadomo co z prawami zespołu”. W końcu postanawia powiedzieć co mu na wątrobie leży.
- Wiesz, że tam będą gołe panie na scenie? Nie płacimy im za kamerowanie!
- Wiem że panie ze zlotu potrafią wejść na scenę i pokazać gdzie stały w kolejce jak bozia dawała biust i pupę.
W 1982 roku nie było w Polsce za fajnie, zwłaszcza dla dziesięciolatka. Zabawki były wtedy trochę inne jak dziś. W sklepie sportowym, w którym za trampkami ustawiały się kolejki, bez problemu można było kupić zestawy do badmintona, piłeczki do pingponga (paletki, zwłaszcza chińskie, były rarytasem) i zabawkowe łuki z włókna szklanego. Ot, półtorametrowy kawałek wędki z gumowym uchwytem po środku i sznurkową cięciwą. No i kiedyś z nudów sobie coś takiego za kieszonkowe kupiłem. A może namówiłem mamę, by mi na ten łuk dała pieniądze? Fakt faktem, że zostałem właścicielem łuku. W komplecie były trzy strzały. Okrągłe listewki, około 40 centymetrów, brzechwy plastikowe, na końcu zamiast grotu gumowa kulka. Strzelanie z łuku, którego strzały nie wbijały się w cel było frustrujące. W Czujczynie (taki sklep dla harcerzy za PRL) za niebotyczne pieniądze można było kupić profesjonalne strzały z grotami. Chyba nawet mój przyjaciel miał takie. Zamiast odpadać od celu, potrafiły się fajnie wbić w drzewo i tak zostać. No, ale ja nie miałem takich mega strzał. Potrzeba matką wynalazku. Po kilku próbach zaostrzenia tych zabawkowych strzał (bez kulki niestety źle latały zmieniając kierunek) z metrowych listewek, sześciocalowych gwoździ, motka szpagatu stworzyłem strzałę idealną. Miała metr (ponad dwa razy więcej od oryginału) i dzięki ciężkiemu czubkowi prosty tor lotu. Zasięg dobrze strzelonej strzały był gigantyczny. Udawało się przestrzelić taką strzałą nad dziesięciopiętrowym wieżowcem.
Kilka lat temu w ramach jakiegoś roadshow fotograficznego zawiało nas do podwarszawskiej miejscowości. Specjalnie nie napiszę jakiej, bo lubię swoje kolana. W miejscowości owej był obiekt, właściwie to OBIEKT. W OBIEKCIE znajdował się hotel. Nie byle jaki. Ogromny, wtedy jeszcze w budowie. Na drodze dojazdowej w kapuścianym szczerym polu stała dziesięciometrowej wysokości brama, nieeee, nie brama, łuk tryumfalny – łuk tryumfalny unii europejskiej – jak wyjaśniała inskrypcja na szczycie. OBIEKT otaczał parking. Nieogrodzony. Na środku parkingu budka strażnika. Strażnik drzemał sobie w owej budce, nie zwracając specjalnie uwagi na samochody. Uwaga była zwrócona na szklaną gablotkę w środku budki strażnika. W gablotce może nie pozłacany, ale całkiem ładnie wyeksponowany kałach.
Kiedy miałem pięć, może sześć lat, byłem już niezłym entomologiem. Znałem już muchy, pszczoły i trzmiele (łapało się je w pudełko od zapałek i robiło „radyjko”), biedronki (kolega jadał), mrówki, osy, komary, żuki, mszyce, motyle, ważki, chrząszcze majowe, straszne szczypawki i największy koszmar osiedlowych krzaków
W latach 90 moja firma składała łódzką mutację Superexpressu. W łamaniu gazety największym problemem była jak zwykle treść. Czasem było jej za dużo i wtedy sekretarz redakcji cisł i upychał, skracał, upraszczał, aż materiał się zmieścił. Czytałem mu zdanie, a on cyk przymiotniki, długie czasowniki na krótsze, wiersze znikały szast prast. Czasem tekstu na kolumnie było za mało i wtedy, wtedy było inaczej. Można było wstawić jakiś obrazek, zdjęcie gołej panny, czy ni z gruchy ni z pietruchy jakąś krzyżówkę. Można też było wrzucić zapychacz z innego miasta. Janek (sekretarz redakcji) sięgał do szuflady i wyjmował coś, co wcześniej uznał za ciekawe z innych mutacji gazety. Tak było też owego razu, który będę pamiętać chyba do końca życia.
Tym razem do łódzkiego wydania trafiła notka policyjna z podkarpackiego. Córka prezesa aeroklubu oddawała swój wianek. Ślub, wesele w jakiejś wiosce pod aeroklubowym lotniskiem. Dziś przy takiej okazji kulminacja to pokaz sztucznych ogni, strzał z armaty czy występy jakiegoś znanego supportu sprzedawcy garnków. W pierwszej połowie lat 90 było bardziej przaśnie. Nie było fajerwerków tylko zimne ognie, a artyści jeszcze nie zeszli do poziomu kotleta. No ale pan prezes aeroklubu zamówił pokaz lepszy od sztucznych ogni. Skoki spadochronowe.
Sławek ma świra na punkcie trawnika. To u niego widziałem pierwszy raz na żywo skomputeryzowany system podlewania trawy. Był przełom wieków, trawnik w Polsce to była po prostu trawa, ale nie u Sławka. Sławek dbał o trawę jak celnik o dużych przemytników, jak Dolce o Gabana, Kaczyński o kota. Podlewał, napowietrzał, przycinał, grabił, dwoił się i troił, by przed posiadłością rósł windsorski dywan. Sławek miał szmat ziemi, ze dwa hektary pod zabudową. Na tej ziemi stał dom i w pewnym oddaleniu, przedzielona hektarowym zielonym kobiercem, hurtownia chemiczna z której się utrzymywał. Hurtownia z mydełkiem fa i ludwikiem. Kilkanaście dostawczaków zaopatrywało sklepiki w promieniu kilkudziesięciu kilometrów w produkcję turecką i chińską. Wiecie ile kosztuje w Chinach aluminiowy kij do szczotki? Taki za 10-20 zł w sklepie? 10 centów. Tylko co zrobić z kontenerem kijów do szczotek? Sławek wiedział i ze swojego małego biznesu żył całkiem dobrze. Żył by lepiej gdyby nie pracownicy. Istnieje teoria dotycząca zarządzania, która twierdzi, że zadania odtwórcze lepiej motywuje kij jak marchewka. Nad pracownikiem, który nie musi nic wymyślać, wystarczy stać z bacikiem, wywierając presję psychiczną i fizyczną, by pracował wydajniej. Zadania twórcze lepiej zaś motywuje marchewka. Wizja premii, satysfakcja z osiągnięcia jest lepszym motywatorem dla zadań kreatywnych. Bacik nie sprawdza się w motywowaniu matematyka do wymyślenia nowej teorii gry na giełdzie.
Ta strona jest eksperymentalną implementacją systemu zarządzania treścią Wagtail
zainstalowanego na instancji T2-mini AWS we Frankfurcie. Testuję tu sobie rozwiązania,
które wdrażam w innych miejscach.
Gdybyś chciał pomocy w prowadzeniu strony www w oparciu o system zarządzania treścią Wagtail
i AWS - napisz radek@3210.lu