Strony w kategorii: Opowiastki

Badausznik

01 mar
2021

Kiedy miałem pięć, może sześć lat, byłem już niezłym entomologiem. Znałem już muchy, pszczoły i trzmiele (łapało się je w pudełko od zapałek i robiło „radyjko”), biedronki (kolega jadał), mrówki, osy, komary, żuki, mszyce, motyle, ważki, chrząszcze majowe, straszne szczypawki i największy koszmar osiedlowych krzaków

Czytaj dalej

Wardęga to pikuś

09 mar
2021

W latach 90 moja firma składała łódzką mutację Superexpressu. W łamaniu gazety największym problemem była jak zwykle treść. Czasem było jej za dużo i wtedy sekretarz redakcji cisł i upychał, skracał, upraszczał, aż materiał się zmieścił. Czytałem mu zdanie, a on cyk przymiotniki, długie czasowniki na krótsze, wiersze znikały szast prast. Czasem tekstu na kolumnie było za mało i wtedy, wtedy było inaczej. Można było wstawić jakiś obrazek, zdjęcie gołej panny, czy ni z gruchy ni z pietruchy jakąś krzyżówkę. Można też było wrzucić zapychacz z innego miasta. Janek (sekretarz redakcji) sięgał do szuflady i wyjmował coś, co wcześniej uznał za ciekawe z innych mutacji gazety. Tak było też owego razu, który będę pamiętać chyba do końca życia.

Tym razem do łódzkiego wydania trafiła notka policyjna z podkarpackiego. Córka prezesa aeroklubu oddawała swój wianek. Ślub, wesele w jakiejś wiosce pod aeroklubowym lotniskiem. Dziś przy takiej okazji kulminacja to pokaz sztucznych ogni, strzał z armaty czy występy jakiegoś znanego supportu sprzedawcy garnków. W pierwszej połowie lat 90 było bardziej przaśnie. Nie było fajerwerków tylko zimne ognie, a artyści jeszcze nie zeszli do poziomu kotleta. No ale pan prezes aeroklubu zamówił pokaz lepszy od sztucznych ogni. Skoki spadochronowe.

Czytaj dalej

Trawnik

02 mar
2021

Sławek ma świra na punkcie trawnika. To u niego widziałem pierwszy raz na żywo skomputeryzowany system podlewania trawy. Był przełom wieków, trawnik w Polsce to była po prostu trawa, ale nie u Sławka. Sławek dbał o trawę jak celnik o dużych przemytników, jak Dolce o Gabana, Kaczyński o kota. Podlewał, napowietrzał, przycinał, grabił, dwoił się i troił, by przed posiadłością rósł windsorski dywan. Sławek miał szmat ziemi, ze dwa hektary pod zabudową. Na tej ziemi stał dom i w pewnym oddaleniu, przedzielona hektarowym zielonym kobiercem, hurtownia chemiczna z której się utrzymywał. Hurtownia z mydełkiem fa i ludwikiem. Kilkanaście dostawczaków zaopatrywało sklepiki w promieniu kilkudziesięciu kilometrów w produkcję turecką i chińską. Wiecie ile kosztuje w Chinach aluminiowy kij do szczotki? Taki za 10-20 zł w sklepie? 10 centów. Tylko co zrobić z kontenerem kijów do szczotek? Sławek wiedział i ze swojego małego biznesu żył całkiem dobrze. Żył by lepiej gdyby nie pracownicy. Istnieje teoria dotycząca zarządzania, która twierdzi, że zadania odtwórcze lepiej motywuje kij jak marchewka. Nad pracownikiem, który nie musi nic wymyślać, wystarczy stać z bacikiem, wywierając presję psychiczną i fizyczną, by pracował wydajniej. Zadania twórcze lepiej zaś motywuje marchewka. Wizja premii, satysfakcja z osiągnięcia jest lepszym motywatorem dla zadań kreatywnych. Bacik nie sprawdza się w motywowaniu matematyka do wymyślenia nowej teorii gry na giełdzie.

Czytaj dalej

Pamiątka z PRLu

09 mar
2021

Rok 1980 może 1981. Jedziemy z rodzicami na Węgry. Keleti Pu. Sok pomarańczowy. Taki dziś za 50 groszy do dostania w każdym warzywniaku. To jest ambrozja której nigdy wcześniej nie próbowałem. Boziu jaki pyszny! Wujka, który był z nami okradli cyganie jak wymieniał forinty na dolary w dworcowym kiblu. Powrót – wyciągają wszystkich z pociągu. Komora celna (boję się tej nazwy), psy, przestraszeni ludzie. Mama płacze. Udało się. Jedziemy do domu. Rodzice się cieszą, że zabrali im tylko jeden złoty łańcuszek.

Czytaj dalej

2025

09 mar
2021

Jason musiał zyskać na czasie. Nie był już tak sprawny jak 70 lat wcześniej, kiedy walczył z Szakalem. Potrzebował naprawdę dobrego pomysłu by pozbyć się 10 radiowozów, które stały na podjeździe jego rezydencji. Każda sekunda mogła mu pomóc uciec jego starym Jaguarem. Tylko co zrobić?

Czytaj dalej

Muzyczny styropian

09 mar
2021

W trzeciej klasie liceum słuchałem zawzięcie Głosu Ameryki. Przed północą, chyba o 22:00 zaczynała się audycja „Bez montażu”. Program „mydło i powidło, zbudowany wokół rozmowy z kimś z Polski. Bohater audycji mógł sobie pogadać o tym jak mu się nie podoba w Polsce, dlaczego słucha Głosu Ameryki, co robi. Ot takie pierdu pierdu przeplatane blokami muzycznymi i informacją. Bohaterami audycji zostawali ludzie, którzy napisali do redakcji. Pewnego zimowego wieczoru 1988 po audycji wyciągnąłem papeterię i napisałem do redaktora i ja. Memoria fragilis, wiele nie pamiętam z tego co mógł napisać siedemnastolatek z demoludu. Zdecydowanie opisałem jednak moje marzenie, ucieczkę do USA i pracę w Krzemowej Dolinie. List włożyłem w kopertę i o dziwo wysłałem.

Czytaj dalej

Różnice kulturowe

09 mar
2021

Podróż nocnym IC z Warszawy do Sopotu to zawsze przygoda. Nigdy nie wiesz, czy kontroler jest kontrolerem, czy przebierańcem z gazem usypiającym. Nie wiesz, czy obudzisz się z drzemki z bagażem czy pobity w toalecie, albo gdzieś przy torze. Kiedyś okradli mnie pracownicy PKP w pociągu do Łodzi, przeżyłem też napad w drodze do Warszawy (złapałem skurwysyna). Nie dziwarek, że patrzyłem na współpasażera z niepokojem ale i nadzieją na bezpieczną podróż. We dwóch łatwiej przypilnować dobytku i nie dać się zaskoczyć wszelkiemu złu, które żyje pod nazwą Polskie Koleje Państwowe. Pan Marcin okazał się miłym współpasażerem. Elokwentnym, pełnym ciekawych historii, gadatliwym, młodym światowcem. Jego krytyka polskiej wersji kuchni włoskiej była ciekawa, ale na deser opowiedział coś naprawdę smakowitego.

Czytaj dalej

Pani Gosia

06 feb
2021

Dawno dawno temu w latach 90. miałem firmę DTP. Całkiem niemałą. Składaliśmy poważne gazety, pierwszą łódzką mutację Super Expressu, Głos Poranny, książki i albumy. Zaczynaliśmy we troje wspólników, ale w miarę upływu czasu pojawiali się pracownicy. Jednym z naszych składaczy była pani Gosia. Miła, cicha, dokładna. Nie wiem co jej nie odpowiadało w naszej firmie, może hałas, może nasze światopoglądy, może kawa rozpuszczalna. A może podkupił ją nasz klient, ksiądz. Tak czy inaczej po roku pracy pani Gosia postanowiła się zwolnić i przejść do wydawnictwa w kurii biskupiej. Lubiliśmy panią Gosię i po kilku tygodniach od jej odejścia postanowiliśmy ze wspólnikiem odwiedzić ją na nowych śmieciach. Wieeeelki gmach kurii przywitał nas bardzo poważnie, marmurowe podłogi pustych korytarzy, schodziszcza, jakaś siostrzyczka polerująca i tak już błyszczącą podłogę. Na końcu ogromnego korytarza dwa pokoje redakcji. Białe ściany, czarne stoły, na jednym stole komputer, na drugim stole LaserMaster A3 (ksiądz odkupił winy kupując u nas drukarkę :-) ), nad drzwiami krzyż, a na przeciwnej ścianie zegar. Tik, tak, tik, tak, tik, tak… Odliczał ostatnie minuty przed 16.00. Ta koszmarna cisza, pustka ścian, dziwnie patrzący się i milczący redaktor naczelny (xiądz), wszystko szczerze zapraszało nas do szybkiego opuszczenia tego strasznego, aseptycznego miejsca.

Czytaj dalej